2009/02/09

dzien zerowy, czyli pierwszy

po przygodach w samolocie i na lotniskach dolecieliśmy szczęśliwie do Sydney. Miasto przywitalo nas zimna i wilgotna pogodą. Spotkaliśmy się z resztą ekipy i polecieliśmy do Tamworth.

Gdy wysiedlismy z samoltu weszliśmy do pieca. 42st to dużo jak na nasze zmeczone wywłoki po kilkudziesięciu godzinach podróży, ale co tam - jesteśmy w paralotniowym raju.

Generalne założenie na wyjazd jest proste - z paralotnią nad głową spędzić więcej czasu niz na pokladzie rejsowych samolotów które nas tu przywiozły i które stąd nas zabiorą do domu. (conajmniej 46h w samolocie) Czemprędzej więc ruszyliśmy na górę, aby choć na minutę wzbiś sie w powietrze.

Wieczorny pięciominutowy zlot cieszy, mimo że nad głową chmury 3000m wyżej denerwowały nas.



po lataniu mięso na ruszt, czyli grillowanie w wydaniu Przemka.



Nic to. Trzeba w końcu pospać, w tej pięknej kabince rodem z prl-u. Zobaczymy, jutro ma być dobrze, a we środę ma padać deszcz.

2 komentarze:

Nie trzeba się logować ani rejestrować aby komentować. Jednak bardzo proszę proszę podpisywać komentarze. Trudno się potem odpisuje - do Anonima trzeciego od góry :-)