2011/02/28

biale morze

Byl duzy mroz. Na rzekach pojawil sie śryż lodowy. (To takie okragle placki plynace rzeka ktore mylone sa z kra) Sryz splynal Wisla do morza. Wiejacy od wielu dni z kierunkow E wiatr spychal caly sryz lodowy w strone zatoki. Przez polwysep zostal zlapany jak w siec. Fragmenty poprzymarzaly do siebie i powstala pokrywa lodowa. Jednak nie jest to jeden wielki kawalek lodu. Pokrywa cala jest popekana i caly czas pracuje. Pod lod wlazi falowanie ktore lamie pokrywe w kre. Jak zmieni sie kierunek wiatru i mocniej dmuchnie z SW to wszystko odplynie w siną dal w ciagu kilku godzin. I wlasnie na tym polega niebezpieczenstwo. Zreszta widac na zdjeciach - kilka dni temu zmienil sie kierunek wiatru z NE na SE. I zaczal przepychac fragmenty lodu na polnoc. A ludziom sie wydaje ze szczelina w lodzie ma kilka cm, wiec nie jest grozna i wychodza w morze na kilka km... I tak bedzie wesolo do czasu zmiany kierunku wiatru...











Gdyby przy tych mrozach zamiast z E wialo by z N zamarloby ujscie wisly i byloby zagrozenie powodziowe przez zatory lodowe. Na szczescie jest tez tak, ze wiatr wiejacy z N zwykle nie jest tak zimny jak tez wiejacy z E.

2011/02/05


 lot w stronę masywu Annapurny, Pokhara, Nepal, listopad 2005.

W odmętach sieci znalazłem stary tekst o lataniu. Polecam tym, którzy są ciekawi silnych emocji u osób "zarażonych" chorobą lotniczą. Autor nieznany, tłumaczenie Jaro.

"Paralotniarstwo to śmierdząca sprawa.

Kiedy nie byłem paralotniarzem pracowałem jak człowiek, jadłem jak człowiek i spałem jak człowiek. Teraz latam. Latanie nie ma jakiegoś wyższego celu. Po prostu latasz. Ale jak już zaczniesz - przestanie cię bawić jakakolwiek forma aktywności na ziemi - będziesz się ciągle gapił w górę.

Kiedyś, kiedy prowadziłem samochód patrzyłem na drogę, teraz patrzę na niebo. Zanim zacząłem latanie pragnąłem długiego pasma sukcesów w pracy - teraz pragnę długich szlaków na niebie. Kiedyś marzyłem o głębszych relacjach z ludźmi teraz marzę o jeszcze wyższych lotach. Czy ludzkość wymyśliła kiedykolwiek bardziej egoistyczny sposób na życie? Bo, czy jestem lepszym człowiekiem przez to, ze latam? Nie sadzę. Raczej jestem gorszy, bo kiedy akurat nie latam, tylko o tym myślę. Może latanie to po prostu kompletnie nieuleczalne uzależnienie?

Nie ważne jak to nazwać, nieważne jak to definiować - to choroba! Możesz latać całymi dniami. Na żaglu w termice, pod podstawą, nad inwersją czy w konwergencji - nigdy nie będziesz miał dość latania. Zdarzyło Ci się kiedyś polatać tak, że po wylądowaniu mogłeś sobie powiedzieć - "tak, dziś już wszystko osiągnąłem" ; . Nie, nigdy i nigdy Ci się nie zdarzy. Zawsze będziesz chciał albo dłużej, albo wyżej, albo dalej. Zawsze mogłoby być lepiej,
gdybyś dłużej pociągnął w tym kominie, albo zakręcił go w drugą stronę, albo trochę wcześniej wystartował, albo nie wpakował się w to duszenie, albo przeczekał na żaglu, albo, albo, albo, albo... Znasz to, prawda?

Pełna satysfakcja. To się nigdy nie kończy. Może dlatego nigdy nie mamy dosyć. Może dlatego ciągle szukamy kolejnego noszenia, kolejnego lotu, kolejnej chmury, kolejnego momentu do startu i kolejnej góry. Tylko po to, żeby się unieść, zostawić za sobą wszystko inne w dole, coraz mniejsze i mniejsze i zamiast tego skupić się na tym jednym. Na tym noszeniu, na tej chmurze, na tym żaglu, na tym szlaku Cu...

Bywałem pijany z radości. Bywałem dumny z sukcesów i szczęśliwy. Jednak żaden inny moment w życiu nie jest dla mnie tak ważnym wspomnieniem jak mój najwyższy lot, czy mój najdłuższy przelot. Przy tym zadem lot nigdy nie jest podobny do żadnego innego lotu.

Od kiedy latam spośród wszystkich wiadomości najbardziej interesuje mnie prognoza pogody. Ale nie to czy będzie pięknie i słonecznie. Bardziej ciekawi mnie siła i kierunek wiatru (prawie nikt tego nie podaje - szczególnie!) i podstawy chmur (no tego, to już zupełnie nikt nie podaje!!!). Może to dlatego tak często skaczę po kanałach w radiu i w telewizji. Może to dlatego wyjeżdżam, chociaż wszystkim innym pogoda wydaje się tragiczna (bo "przecież sporo chmur na niebie").

W dodatku wszystko to, co przeżywam jest dla nielatajacych kompletnie nieopisywalne. Ich nie obchodzą duszenia i noszenia. Klapy i fronsztale. Dla nich żagiel to kawałek płótna, a kominy dymią i trudno zrozumieć, jak można do nich tęsknić. Dla mnie komin się zakłada, na żaglu można powisieć, a nawet posiwieć, a nad polaną wykręcić. Łatwej mi się dogadać z obcym, ale latającym Grekiem czy Japończykiem niż z własną żoną, czy matką. Dlatego już nigdy nie będę tym, kim byłem nim zacząłem latać. Dlatego nigdy pewnie nie będę do końca zadowolony.

I dlatego paralotniarstwo to śmierdząca sprawa"