po przygodach w samolocie i na lotniskach dolecieliśmy szczęśliwie do Sydney. Miasto przywitalo nas zimna i wilgotna pogodą. Spotkaliśmy się z resztą ekipy i polecieliśmy do Tamworth.
Gdy wysiedlismy z samoltu weszliśmy do pieca. 42st to dużo jak na nasze zmeczone wywłoki po kilkudziesięciu godzinach podróży, ale co tam - jesteśmy w paralotniowym raju.
Generalne założenie na wyjazd jest proste - z paralotnią nad głową spędzić więcej czasu niz na pokladzie rejsowych samolotów które nas tu przywiozły i które stąd nas zabiorą do domu. (conajmniej 46h w samolocie) Czemprędzej więc ruszyliśmy na górę, aby choć na minutę wzbiś sie w powietrze.
Wieczorny pięciominutowy zlot cieszy, mimo że nad głową chmury 3000m wyżej denerwowały nas.
po lataniu mięso na ruszt, czyli grillowanie w wydaniu Przemka.
Nic to. Trzeba w końcu pospać, w tej pięknej kabince rodem z prl-u. Zobaczymy, jutro ma być dobrze, a we środę ma padać deszcz.
no kolo.. trzymamy kciuki,
OdpowiedzUsuńbtw piękne te startowisko.. nic tylko pocinać.
Lece z wami.
OdpowiedzUsuń