2009/02/18

dzień dziesiąty - środa - znów o deszczu

kilka migawek. Jakość dosyć paskudna, ale taką tylko dysponuję. Pierwsze video, to droga na start. czasem jeździmy starym wielkim nissanem. To w zasadzie wielki czołg. Ladujemy ile wlezie i jazda na górę. Wesoło jest :-)

(video w trakcie przekazywania...)

Tak wygląda atmosfera na startowisku, gdy wszyscy już się wstępnie wyszpeili i czekają na odprawę.

A teraz o lataniu. W końcu :-) Dosyć długo czekałem na dobry wiatr na wschodnim starcie. W końcu po pół godzinie przeniosłem się na start zachodni. Po oderwaniu się od ziemi okazało się że w stabilu mam splątane linki przez jakiś patyk. Trzeba kręcić w prawo, a lewy stabil jest splątany. Próbuję wyciągnąć badyla, ciągnę za linki, zakładam uszy, trzepię i nic. Tylko glajt jest na granicy negatywki. Walczę tak i walczę a tu pierwsza już grupa odchodzi na przelot. Jestem już nisko, w połowie góry. Wiem, że badyla nie wytrzepię i trzeba lądować. Wykręcam się nad start i ląduję na górze.

Gdy wystartowałem drugi raz i wyskrobałem się jakieś 500m nad start, na południu - w kierunku Manilli, gdzie był pierwszy punkt zwrotny budowały się wielkie chmury i stala ściana deszczu (jakieś 5km za manillą). Wiedziałem że to kwestia minut i konkurencja będzie odwołana. Poleciałem więc za Tomo w stronę Barraby. Po chwili usłyszałem znajome "Task is stopped" Uleciałem jakieś 10km i posadziło mnie na ziemi. Po chwili zrobiło się ciemno i zaczęło padać. Mialem więcej szczęścia od Tomo, który musiał w ostrej spirali uciekać spod ssawki, a gdy wracał na drogę kompletnie zmókł w ulewnym deszczu. Dotarliśmy do Manilli i dalej było jak zwykle (czyaj manilli zycie nocne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie trzeba się logować ani rejestrować aby komentować. Jednak bardzo proszę proszę podpisywać komentarze. Trudno się potem odpisuje - do Anonima trzeciego od góry :-)